piątek, 18 października 2013

While they are getting worse and I’m only getting better

Już nie pamiętam kiedy ostatnio tutaj zaglądałam. Sama nie wiem dlaczego. Myślę, że wiele zmieniło się od sierpnia. Mogę śmiało powiedzieć, że zmieniło się wszystko. Zmieniłam się ja, moje otoczenie, w jakimś stopniu poglądy i podejście do wielu spraw. Zawsze przechodzę ogromną metamorfozę podczas wakacji. Tym razem była ona jedną z większych i bardziej znaczących.
Poznałam wielu ludzi, którzy nauczyli mnie pewnych postaw. Odwiedziłam miejsca, w których nigdy nie byłam i nawet nie przyszłoby mi głowy, aby się tam wybrać, robiłam rzeczy, które wydawały się dla mnie niemożliwe. Niczego nie żałuję. Wręcz przeciwnie - uważam, że dało mi to pewne doświadczenie i pozostawiło ślad na długo.
Postanowiłam sobie, że skupię się w tym roku przede wszystkim na nauce. Póki co daję radę, chociaż po długiej nieobecności mam pewne zaległości, które będzie mi trudno nadrobić. Wszystko co dzieje się dookoła mnie umacnia mnie jedynie w tym postanowieniu, natomiast odbiera znaczącą część pewności siebie. Nie zostaje mi nic innego, niż pracować nad tym, aby nie zabrakło jej na tyle, by zwątpić. Mam cholerną ambicje, aby zrobić wszystko co mogę, aby wyrwać się z tego ogarniętego stereotypami, fałszywością i zawiścią otoczenia i zaszyć się gdzieś, gdzie będę mogła na spokojnie robić to, co do mnie należy. Czeka mnie jeszcze długa droga i żmudna praca, by osiągnąć to, czego naprawdę chcę. Wydaje mi się jednak, że są osoby, które będą mnie mimo wszystko wspierać i na które zdecydowanie mogę liczyć w każdej sytuacji. To jest właśnie jedna z większych zmian, jaka zaszła w moim życiu. Patrząc w przeszłość zauważam, że wcześniej tak nie było, że było to złudzenie albo coś nie do końca szczerego z obu stron.
Coraz bardziej odsuwam się od spraw "domowych", o ile mogę nazwać miejsce, w którym mieszkam domem. Wciąż jedynym miejscem, gdzie czuję się jak u siebie jest mieszkanie dziadków, a jedyną naprawdę bliską mi osobą jest babcia. Chciałabym w jakiś sposób wynagrodzić jej kiedyś to wszystko, co dla mnie robi. Jest niesamowitą kobietą. Nie wiem czy jest ktoś, kogo szanuję i kocham bardziej niż ją. Czasami aż trudno mi uwierzyć w to ile przeszła, ile zmartwień ją spotkało i jak bardzo jest silna. Podziwiam ją strasznie. Wracając do tematu. Odsuwam się. Tracę kontakt z domownikami, zamykam się w sobie i swoim pokoju z książkami i laptopem. Muszę przyznać, że męcząca jest obecna sytuacja. Nie jest łatwo przechodzić obok siebie bez słowa, udawać, że się nie widzi siebie wzajemnie. Nawet nie mam ochoty tego zmieniać. Nie mogę powiedzieć, że dobrze czuję się z tym wszystkim, ale nie widzę lepszego rozwiązania. Jeżeli wybrali taki rodzaj relacji ze mną i sposób "porozumiewania się", to muszę zaakceptować ich decyzję. Nie przeszkadza mi to, nie potrzebuję rozmowy, wsparcia, ani uwagi z ich strony. Byłoby to nieszczere i bez sensu.
Zmiana towarzystwa póki co wydaje się być dobrą decyzją. Myślę, że wybrałam dobrze. Ograniczam się do niewielkiej ilości osób, jednak jesteśmy ze sobą blisko, a to mi w zupełności wystarcza. Wolę mieć kilka wspaniałych ludzi u boku, niż mnóstwo mało znaczących i nic sobą niereprezentujących. Uwielbiam to, że mogę się z kimś dzielić poglądami, doświadczeniem i przemyśleniami. Uwielbiam to, że mogę czerpać od nich ich wiedzę, która przydaje mi się w życiu codziennym. Jest to dla mnie ważne. Takie relacje są potrzebne. Zaszła jeszcze jedna wielka zmiana w moim życiu, o której jednak nie chcę się szczególnie rozpisywać. Również ma związek ze zmianą towarzystwa. Obecnie jestem pod tym względem ZARYZYKUJĘ STWIERDZENIEM - szczęśliwa. Oby trwało to jak najdłużej i dawało więcej możliwości, bo czuję, że jest to coś istotnego. Potrzebowałam tego od dawna i nagle znalazłam. Mimo trudności, wydaje się być bardzo dobrze. Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie, a póki co wszystko zmierza w dobrym kierunku, zatem zostaje tylko trwać w aktualnym stanie rzeczy i cieszyć się każdą chwilą.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Will you still love me when I got nothing but my aching soul?

Większą część wczorajszego wieczoru spędziłam na rozmyślaniu. Standardowo ostatnimi czasy. Leżąć tak w łóżku, w pomieszczeniu, które przez swoją wysoką temperaturę, zdawało się kurczyć i zabierać coraz więcej powietrza, doszłam do wniosku, że wiele tracę przez moją zdecydowanie za niską samoocenę.

Znam siebie. Swoje wady, zalety, zachowania, reakcje i potrzeby. Zawsze jednak w podsumowaniu przeważały nad całą resztą wady i zachowania, które chciałabym w sobie zmienić. Ciągłe próby zmienienia się na lepsze doprowadziły mnie do skrajnie niskiej samooceny i stanu psychicznego osoby, która nie przepada za samą sobą. Trudno jest osiągnąć cokolwiek lub zdeterminować się, kierując się wciąż jedynie błędami, wadami i pesymistycznym nastawieniem.

Po obozie, na którym poznałam kilka ciekawych osobowości, o czym już wcześniej wspominałam, szczególnie zbliżyłam się z jedną. Na początku z lekkim zaciekawieniem, lecz bez wyjątkowego nastawienia się na coś więcej, zdeycydowałam się na poznanie się bliżej. Rzecz jasna, moja uległość i łatwowierność dała się we znaki niedługo po delikatnym rozkręceniu się. Muszę przyznać, że początki były dosyć jednoznaczne. Czułam wręcz pewną presję i konieczność zdecydowania się czego tak na prawdę chcę. W mojej jakże barwnej historii ZAWSZE kończyło się tak samo - w momencie, kiedy ja zaczynałam brać już wszystko na poważnie, druga osoba momentalnie wszystko przekreślała. Boję się zatem powtórki z rozrywki, bo jak wiemy - historia lubi się powtarzać. Przez moje wątpliwości i obawy zaczyna mi się wszystko mieszać. Miewam humorki, napady nieuzasadnionej zazdrości. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że jestem świadoma swojego głupiego zachowania w danym momencie, aczkolwiek nie wiem co powinnam robić i wychodzi na to, że te chwile słabości to pewnien pancerz. Za nic w świecie nie chciałabym, aby i tym razem skończyło się jak poprzednio. Nie wiem jak o to walczyć i jak się starać. Tym bardziej, że to nie zależy tylko ode mnie.

Pozostaje mi czekać i mieć nadzieję, że wszytsko będzie w porządku. Czasami człowiek nie na wpływu na to, jak potoczy się życie i nie wiadomo czego można się po nim spodziewać.

środa, 24 lipca 2013

Hold you tight

Jestem właśnie po obozie, ledwo wróciłam do domu, rozpakowałam się i wykąpałam, a już czuję, że czegoś mi brakuje. Trudno stwierdzić czego dokładnie, bo ten wyjazd był kwintesencją wszystkiego, czego od dawna było mi trzeba - uwagi, bezpieczeństwa, zabawy, przyjaźni, rozmowy, odpoczynku, uczucia. Uwielbiam tego typu wyjazdy, a szczególnie w to jedno, wyjątkowe miejsce, jakim jest Kortowo. Przez ten krótki czas można się niesamowicie zżyć. Można otworzyć się na nowych ludzi, nauczyć się czegoś i dać coś od siebie. Zostawić jakiś ślad w życiu tych najlepszych osób. Zawsze staram się jak najlepiej wykorzystać ten czas. W tym roku skupiłam się przede wszystkim na jednej znajomości, z osobą, która z pewnością zmieniła coś we mnie na dobre. Wspaniałe jest, jaki wpływ może mieć człowiek na innego człowieka. Mam nadzieję, że ja również pozostawiłam jakiś ślad po sobie, który będzie miłym wspomnieniem na lata.

Najbardziej lubię klimat w Kortowie. Otwartość na ludzi, bez względu na to kim jesteś i co sobą reprezentujesz. Każdy jest równy i tam może zacząć zupełnie od nowa. Kadra jest przesympatyczna. Z czystym sumieniem mogę przyznać, ze najlepsza w całej Polsce. Ci ludzie są naprawdę niesamowici. Każdy z nich jest zupełnie inny, dlatego wszyscy z kolonistów, bez wyjątku, mogą znaleźć kogoś, komu zaufa. Ja w zeszłym roku bardzo polubiłam się ze swoim wychowawcą, z którym w tym roku również miałam bardzo dobry kontakt, dzięki czemu poznałam więcej nowych ludzi i całą kadrę od innej strony niż miała możliwość reszta obozowiczów. Doszło do wielu zabawnych sytuacji, które mogą okazać się bardziej poważne, niż przypuszczam.

Obawiam się, że nie wytrzymam do kolejnych wakacji. Chciałabym móc wrócić tam szybciej, albo przynajmniej mieć tych najcudowniejszych ludzi bliżej siebie. Brzmi to tak bardzo banalnie, ale jest w stu procentach prawdziwe i szczere.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

You were like so sick, everybody said it

Przez długi czas nic nie zamieszczałam. Nie chciałam żeby tak wyszło, ale sytuacja okazała się być delikatnie mówiąc - inna - niż przypuszczałam, że będzie. Chciałam przeczekać trudniejszy okres i nie użalać się tutaj nad sobą. Napisać coś pozytywnego, kiedy wszystko się poukłada, niestety trwa to dłużej, niż planowałam. Oczekiwałam magicznej chwili, która chociaż przez niedługi okres da mi jakąś motywację. W taki, dosyć czasochłonny sposób, przeczekałam dosyć długo w nicnierobieniu. Muszę przyznać, że skutki uboczne dostrzegam dopiero teraz, ale naiwność ludzka nie zna granic. Jest słabością nie tylko moją - na szczęście. Lubię pocieszać się faktem, że nie tylko ja mam źle. 
Nie wiem już sama. Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, miało być lepiej, a jest gorzej. Na każdej płaszczyźnie. Pociesza mnie fakt, że wielkimi krokami zbliżają się wakacje, mimo, że jakby się dłużej zastanowić, to ten czas będzie fatalny. A jeśli nie mam być pesymistką, to stwierdzę przynajmniej, że gorszy od aktualnego. UPS, chyba znowu wyszłam na pesymistkę. Życie. Nie wiem czy wytrzymam ten dwumiesięczny pobyt w domu, to będzie udręka. Obóz jedynym ratunkiem, chociaż nie trwa on na tyle długo, abym mogła jakoś powiedzieć z czystym sumieniem, że odpoczęłam na wakacjach. Obawiam się, że kiedy wrócę do domu wszystko znowu zacznie się robić szalenie irytujące i uprzykrzające. Liczę, że wyjazd do stolicy w sierpniu wypali i będę mogła porządnie wyluzować się przez samym rokiem szkolnym. Czemu piszę o Warszawie, a nie o Azji? Sama nie wiem, już usłyszałam, że zachowuję się jak rozpuszczona pseudo*********. Z czego to wynika? A z tego, że bardzo mi zależy i się niecierpliwię. Dzisiaj o 14 minie równy tydzień od mojego pobytu w Krakowie, a dokładniej - konkretnej sytuacji, mojej misji na 10 czerwca. Wydawało mi się, że poszło mi wyśmienicie. Ba! Byłam tego bardziej niż pewna, wracałam do domu z bananem na pół twarzy i skakałam jak głupia przez kolejne trzy dni, a teraz? Ogarnia mnie panika. Nie wiem co mam zrobić, niecierpliwość sięga zenitu. Może o mnie zapomnieli, a może tyle trwają te wszystkie procedury. Może tak naprawdę spotkanie nie było zobowiązujące, albo nagle się rozmyślili. NIE WIEM. Ale stresuję się niemożliwie. 
Właśnie tak działa ludzki umysł, a może nie tyle co ludzi, co mój. Kiedy przez jakiś czas nic się nie dzieje, albo dzieje się za mało, zaczynam nadinterpretować. Układam sobie w główce miliony różnych historyjek, które nie miały miejsca, aby wyjaśnić sobie jakieś zjawisko, które zaszło. Co ciekawe - te wymyślone bajeczki NIGDY nie są pozytywne, zazwyczaj mnie pogrążają, pokazują w złym świetle, dają do zrozumienia, że zawaliłam. Jestem ciekawa, czy tylko ja tam mam, czy może każdy człowiek, kiedy powoli zaczyna mu odbijać palma, tworzy coś takiego. Taką bzdurę, która nie daje mu spokoju. 
No nic...zobaczymy co z tego wyniknie, dzisiaj postaram się coś zdziałać. 

niedziela, 12 maja 2013

If you could turn it on you'd probably see me

Jestem trochę rozdarta. Nie wiem co zrobić z tym co postanowiłam. Chcę zmiany i jestem w stanie podjąć się tego z pełną świadomością ryzyka, ale doszło do mnie wczoraj podczas rozmowy z "wujkiem", że może to nie jest taki wspaniały pomysł. Skoro wiem, że nie wiążę planów na przyszłość z tym miastem i tymi ludźmi, to równie dobrze mogę "wycisnąć ile się da, bo to jest życie i to są wspomnienia - żeby śmiać się płakać trzeba wpierw". Wiem, że coś w tym jest i, że to jest właśnie ta druga strona. Zastanawiam się, czy rzeczywiście nie odłożyć tej totalnej selekcji na przyszłość, na okres kiedy faktycznie będę wybierać ludzi, z którymi będę chciała być bliżej przez długi czas. Zostały mi dwa lata w tym mieście. Mieście pełnym fałszywości, ludzi, którzy emanują nienawiścią i podłością, a także zawiścią i zazdrością. Ciężko o kogoś, kto jest w stanie być szczerym i życzliwym. Boli mnie to, że potrafią się przyznać z taką cholerną łatwością do tego, że wiedzą o swojej fałszywości i robią to z premedytacją, bo tak jest zwyczajnie łatwiej. Oczywiście  w życiu każdego można zauważyć przejawy fałszywości i aktorzenia w mniejszym lub większym stopniu, natomiast są różne uzasadnienia.
Sama swego czasu udawałam, że nie żywię urazy do kogoś, mimo, że szczególnie mnie zranił. Uśmiechałam się i twierdziłam, że jest w porządku i nic się nie stało, a w środku się wypalałam. Jest to pewien rodzaj fałszywości, ale chyba bardziej wobec siebie niżeli drugiej osoby. Wynikało to najprawdopodobniej z lęku przed samotnością. Teraz wiem, że takie zachowania są głupie i bez sensu. Nie warto, zdecydowanie nie warto ukrywać uraz głęboko w środku i nie dawać po sobie poznać, że coś nas boli. Nie wyjdzie się na tym dobrze. Obiecałam sobie, że wszystko będę na bieżąco rozwiązywać. Każdy najmniejszy problem, nawet głupkowaty. Liczę na to, że dzięki temu będzie mi łatwiej i dam do myślenia ludziom, z którymi będę o tym mówić.
Zastanawiam się co jest bardziej rozsądne i przyszłościowe. Może na razie się wstrzymam i ewentualnie zacznę wszystko od początku z nowym rokiem szkolnym. Będę miała więcej czasu do namysłu i przy okazji przekonam się czy jest jakiś potencjał w ludziach, którzy mnie otaczają. Chyba chciałabym żeby jednak był.

czwartek, 9 maja 2013

If you don't try, you will never know

Pobyt w stolicy dał mi do myślenia, czuję, że czeka mnie konkretna zmiana, która może się okazać bolesna, ale wierzę, że wyjdzie prędzej czy później dla mnie na korzyść. Muszę przyznać, że to wszystko mnie przerosło, nie spodziewałam się, że mogę mieć tyle zaległych problemów do rozwiązania. Nagle przychodzi impuls i wiem, że to ten moment, kiedy należy coś zmienić i zacząć od początku. Może to nie jest do końca wymarzony okres, bo czeka mnie jeszcze miesiąc intensywnej nauki i chodzenia do szkoły, więc siłą rzeczy, będę miała codziennie do czynienia z moimi "problemami". Jest to szczególnie niekomfortowe, ale poćwiczę dzięki temu silną wolę i cierpliwość. Mam nadzieję, że dam radę - nie będzie już odwrotu. Jeżeli zdecyduję się na coś tak poważnego, to wiem, że skutki będą nieodwracalne. Muszę podjąć właściwą decyzję. Dokładnie przemyśleć wszystko raz jeszcze. Boję się, natomiast wiem, że tego chcę. 
Czeka mnie samotność - brzmi to śmiesznie i banalnie, ale niestety jest prawdziwe. Obawiam się tego chyba bardziej w podświadomości niż w jakikolwiek inny sposób, ponieważ nie okazuję tego. Wiem i czuję, że nie ma tutaj dla mnie miejsca i nigdy nie było. Nie czuję przynależności, bezpieczeństwa i nawet minimalnej chęci, aby coś z tym zrobić. Desperacko stwierdzę, że przywykłam do tego, jak jest i jak się z tym czuję. Dostałam maksymalny zastrzyk motywacji i energii do tego, by robić wszystko i jeszcze więcej i przyśpieszyć za wszelką cenę opuszczenie tego wypizdówka. Pozbyłam się nieco lęku przed konfrontacją z problemem i przybyło mi egocentryzmu, na szczęście tego zdrowego. Wiem, do czego dążę i będę dążyć do tego za wszelką cenę, nawet po trupach, a póki co skupiam się na eliminacji fałszywości i zbędnych osobników z otoczenia, bez względu na to jak bliscy mi byli. Nie dam się wykorzystać, nie dam kolejnej szansy. Błąd równa się skreśleniem z listy. Jest to smutne, ale koniecznie. Wiem, że wyjdzie mi to na dobre. Wierzę w to. Są osoby, na które mogę liczyć w razie kryzysu, mimo, że daleko, pomogą i wesprą jak nikt inny. Dziękuję im za to serdecznie.  

sobota, 20 kwietnia 2013

I shouldn't say it but I'm starting to think I care

Chyba dojrzałam. Takie mam przynajmniej wrażenie, ale bardzo możliwe, że to złudzenie, jeśli tak, to nie mam pojęcia co się stało i co się we mnie zmieniło, że ludzie, których wcześniej starałam się unikać, stają się mi coraz bliżsi. Dziwna sprawa, naprawdę. Przez kilka lat nawet nie miałam ochoty spoglądać w ich stronę, a teraz? Wspólni znajomi, problemy, zainteresowania, a z tym wiążą się wyjścia i spędzanie razem czasu. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek nadejdzie taki dzień, w którym dwa przeciwieństwa się w końcu dogadają. Co ciekawe - nie dotyczy to jednej osoby, a kilku.  Odnawiają się stare kontakty, które nigdy wcześniej nie były dobre, a już można wyczuć, że relacje rozwiną się z pozytywnym skutkiem. Coś musiało się zmienić albo we mnie, albo w nich. A może dopiero teraz była okazja się tak naprawdę poznać.


Zauważyłam również, że problemy znajomych mnie przytłaczają. Wychodzi często tak, że starając się wyciągnąć kogoś z kłopotu, sama nie zwracam uwagi na swoje. W efekcie jestem w jeszcze większym szambie, niż byłam. To niby dobrze, że pomaga się innym. Stara się doradzić, jakoś wskazać rozwiązanie, inne możliwości, pocieszyć, ale nierzadko zdarza się tak, iż nie widzę tego co dzieje się ze mną. Jak bardzo się zaniedbuję. Nagle budzę się z ręką w nocniku i nie widzę żadnego wyjścia z sytuacji. Czas skupić się na sobie, mimo tego, że pewnie po raz kolejny moja reputacja osiągnie status "zimnej suki". Zawsze kiedy próbuję naprawić coś w swoim życiu, kiedy jestem w krytycznym położeniu i koniecznie muszę jakoś temu zaradzić, wszyscy mają do mnie jakieś sprawy. Nie można odmówić, bo zostanie się skończoną egoistką bez serca. No cóż. Jeśli już jestem taką zapatrzoną w siebie zimną suką, to mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że przyjaciele by tak nie stwierdzili, ewentualnie nadszedłby czas, kiedy rolę się odwracają i to ja potrzebuję koła ratunkowego. No, ale przecież, skoro jestem taka wspaniała i zawsze doradzam, to sama sobie dam radę, czyż nie?

niedziela, 7 kwietnia 2013

I know your wife, that she wouldn’t mind

Zastanawiam się od czego są rodzice. Jakie są ich obowiązki, co powinni robić, jacy powinni być. Może to złudne wrażenie, ale od jakiegoś czasu chyba sama siebie wychowuję. Gotuję, sprzątam, zajmuję się domem, psem, dziadkami. Oczywiście zrozumiałe jest, że matka chwilowo niedomaga, ale trwa to już zbyt długo i każdy wie, że jest to na jej życzenie. Każdemu jest dobrze, kiedy podsuwa się wszystko pod nos, wraca się do domu na gotowe. Nic nie trzeba robić, nie trzeba się męczyć i pocić. Pomijając już obowiązki rodzicielskie, które moim zdaniem wykonywane były w moim przypadku tylko przez babcie i dziadka, są też obowiązki domowe. Najnormalniejsze sprawy, życiowe. Również są pomijane. Gdzie ten schemat pani domu i ciężko pracującego na utrzymanie rodziny ojca? Ciągłe sprzeczki, zrzucanie winy na drugą osobę - jak dla mnie to jakaś porażka. Cieszę się, że mam już na tyle lat, że nie przejmuję się tym na tyle, aby nie móc sobie z tym poradzić. Gdybym była młodsza, mógłby być większy problem. 




Chore jest to, że w tym domu każdy robi dla siebie. Dzisiejsza sytuacja to dla mnie gwóźdź do trumny. Jak widać zasady się zmieniły i teraz jestem tutaj tylko i wyłącznie współlokatorką, na takich samych prawach jak matka czy ten skończony idiota. Oni gotują dla siebie - ja gotuję dla siebie, kiedy opuszczą kuchnie. Oni sprzątają? W zasadzie to nie sprzątają, a ja sprzątam tylko u siebie i za sobą, w związku z tym panuje wszędzie istny syf, chyba, że Juleczka weźmie szmatę w rękę i posprząta. Już nawet robię sobie sama zakupy - pasta do zębów jest inna dla mnie i dla nich, jedzenie, napoje, gazety. Choćby miało to być takie same, to i tak ja muszę mieć swoje, a oni swoje. Jakaś paranoja. Nienawidzę ich i potrzebuję psychologa.

niedziela, 31 marca 2013

Stupid decision, stupid mind

Postanowiłam założyć dziennik, do którego można zajrzeć poprzez link zamieszczony po prawej stronie. Nie wiem, czy dobrze robię, ale mimo wszystko chcę spróbować. Chciałabym zostawić po sobie jakikolwiek ślad, jakieś swoje notatki. Piszę tutaj o swoich przemyśleniach, o problemach i rzeczach niezrozumiałych, ale to nie jest to samo, co krótki zapis dnia. Czegoś ważnego, pewnych kluczowych słów, drogowskazów do poszczególnych szufladek ze wspomnieniami. Dzisiejszy dzień wywarł na mnie takie wrażenie, ze zdecydowałam się na coś takiego, mimo, że nigdy nie popierałam umieszczania w internecie jakichkolwiek bardziej znaczących informacji na swój temat. Nie ufam ludziom, ale też nie sądzę, aby mój dziennik, czy nawet ten blog, miał sporo czytelników. To i tak nie usprawiedliwia mojego nieodpowiedzialnego posunięcia.  Nie mam nic do stracenia, a doświadczenie mówi mi, że ludzie z internetu są mniej groźni niż bliscy znajomi, zatem czuję się bardziej bezpiecznie, publikując coś takiego tutaj, niż zwierzając się komukolwiek. Chciałabym w końcu poznać kogoś, komu będę w stanie zaufać. Kogoś z kim będę mogła podzielić się prawie wszystkim, kogoś, kto da mi poczucie bezpieczeństwa. To banalnie brzmi, ale jest cholernie prawdziwe. Czuję się jak desperatka pisząc coś takiego, ale tak myślę. Od jakiegoś czasu nieustannie, momentami na siłę szukam takiej osoby. Nie mam przecież żadnych szczególnych wymagań. Jestem otwarta na wszystko - znajomości internetowe, na odległość. Nie jest perfekcyjne, ale znośne. Ktoś do szczerych rozmów i wymiany poglądów jest niezbędny, a takiej właśnie osoby mi brakuje. Zaczyna się robić smętnie, więc skończę, póki nie skompromituję się do końca.

Niżej, jak wspomniałam w ostatnim poście - klika zdjęć. Fotografowała również Paula






.

sobota, 30 marca 2013

Можно сгореть, не успеть, не допеть

Strasznie mnie korci do zrobienia posta z dodaniem kilku swoich zdjęć, nie żadna jakaś stylizacja. Tak po prostu, tylko nie wiem, czy to w ogóle ma jakiś sens, chociaż co mi szkodzi? Zatem umieszczam nieco zdjęć, co prawda są z wakacji, ale chyba najlepiej je wspominam. Fotografowała wspaniała Paula , natomiast  makijaż Laura. To wszystko jeśli chodzi o zdjęcia, będę dodawać średnio po 3 zdjęcia do najbliższych postów. Może nikt się nie przestraszy : > Niżej moje wypociny.







Ostatnio jakoś nie miałam czasu na rozmyślanie, dlatego też nic nie dodawałam. Niby święta, niby Wielkanoc, a nic nie czuję. Jest podobnie, jak przed Wigilią. To przykre, że nie cieszą mnie już takie rzeczy. Że nie czuję zapału do pomocy w przygotowaniach, nie ma tej atmosfery, która zawsze towarzyszyła zbliżającym się świętom. Może dlatego, że tak wiele zdążyło się wydarzyć. Prawdę powiedziawszy, bardziej męczy mnie myśl, jak będą wyglądać święta za rok. Boję się, że może być nas mniej. Jestem wręcz tego pewna, ale wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Nie wiem, czy jestem gotowa na stratę kolejnej bliskiej osoby, ale z drugiej strony nie jest mi też łatwo patrzyć jak się męczy. To niezwykle ciężki temat i doskonale wiem, że jest mnóstwo osób w podobnej sytuacji, albo nawet gorszej i daje sobie radę, a ja? Użalam się nad sobą na blogu, bo nie dość, że chyba nie mam z kim o tym porozmawiać, to jeszcze nie mam odwagi. Mam straszny problem z uzewnętrznianiem się. Wstydzę się pokazywać uczucia i emocje. Nie wiem dlaczego tak jest, często o tym myślę, ale nigdy nie jestem w stanie dotrzeć do siebie na tyle głęboko, aby to zrozumieć. 

Namawiają mnie na zajęcia teatralne. Niby świetny pomysł - coś co lubię, coś co mnie interesuje. Mogłabym  w końcu się czymś zając, mieć jakiś obowiązek, coś co mnie pochłonie, będzie odrywać od rzeczywistości, ale jak zwykle doszukałam się problemu. Wstydzę się. Zwyczajnie się wstydzę. Zbyt dużo znajomych jest w to zaangażowanych, zbyt wiele osób będzie mnie oglądało. Wiem, że trzeba się przełamać. Kiedyś i tak będę musiała zrobić ten pierwszy krok, ale nie wiem czy jestem na to w tej chwili gotowa. Nie wiem dlaczego zawsze znajduje jakieś ale, to chore. Zdecydowanie za dużo myślę. Nie wiem co z tym zrobić, mam czas do przyszłego poniedziałku. 

sobota, 9 marca 2013

It's a revolution, I suppose

Nie wiem dlaczego, ale coraz częściej czuję satysfakcję z robienia ludziom na złość. To jest nienormalne, wręcz psychiczne, a mimo pełnej świadomości i tak mi się to podoba. Szczególnie cieszy mnie, kiedy podirytuję kogoś, kto wcześniej zalazł mi za skórę, wykorzystał, wystawił - wtedy czuję się jak w siódmym niebie. Nie mam później wyrzutów sumienia, nie męczy mnie to, że postąpiłam naumyślnie wbrew komuś, wręcz odwrotnie. Jestem ciekawa skąd nachodzi mnie ochota na coś tak głupiego i bezmyślnego.
Generalnie zauważyłam, że z dnia na dzień coraz bardziej skupiam się na samej sobie. Dłużej o tym myślałam i doszłam do wniosku, że może wynikać to z tego, że praktycznie 17 lat nie byłam zobowiązana do życia z kimś, że tak powiem w symbiozie. Przyzwyczaiłam się do tego? A może podświadomie mnie to męczy i właśnie wyżywam się na ludziach, żeby jakoś odreagować i pomóc sobie się z tym pogodzić. Czyżby zazdrość? Po prostu nie zważam na innych. Nie czuję takiej potrzeby, a to jest nowość...Do tej pory byłam w stanie postąpić tak, aby ktoś skorzystał, a ja mogłam ponieść straty. Lubiłam pomagać, doradzać, a teraz? Śmieszy mnie to, co robiłam. Co ciekawe - z jednej strony faktycznie bawi mnie to i uważam, że moje zachowanie i "poświęcenie się" było głupie, a z drugiej...wiem, że robiłam dobrze, jestem dumna z tego, że komuś pomogłam. Nie wiem dlaczego dwie przeciwności się łączą, dziwi mnie, iż dostrzegam ten fakt i zastanawiam się nad tym. Widzę jak się zmieniam i nie wiem z czego to wynika. Może leży to gdzieś głęboko w psychice, może już wcześniej miałam takie skłonności, a wychodzi to z czasem, pod wpływem rożnych dziwnych sytuacji.
Chyba czas zmienić towarzystwo i zacząć wszystko od początku? Żeby nie mieć do nikogo pretensji, nie mieć powodów do "zemsty" ani kłótni. W końcu i tak nie powinnam i nie chcę przywiązywać się do ludzi.

wtorek, 5 marca 2013

Я - солдат, недоношеный ребенок войны

Czasami zastanawiam się co ludzie widzą w osobach, które nie mają własnego zdania, są nadzwyczaj neutralne. Nie rozumiem jak można być zachwyconym osobą, która zmienia się pod wpływem towarzystwa, tylko po to, aby została zaakceptowana. Może źle myślę, ale dla mnie istotne jest, aby mimo wszystko zostać sobą, w każdej sytuacji. Nie wiem, dlaczego miałabym udawać kogoś innego, żeby zostać pochwaloną, albo żeby komuś zaimponować. Bez sensu jest oszukiwać kogoś, a tym bardziej samego siebie. Uważam, że osoby, które mają swoje zdanie i na dodatek bronią go, są szczególnie wartościowe. Szanuję takich ludzi, nawet jeżeli mam inne poglądy.

Boli mnie, kiedy widzę kogoś, kto się perfidnie zgrywa, a wszyscy są powaleni na łopatki. Szaleją wręcz, że ktoś ich popiera, zamiast zainteresować się choć trochę kimś, kto może wnieść coś nowego, innego do ich światopoglądu. Chociaż z drugiej strony, znacznie łatwiej jest zadawać się z osobą, która bezwzględnie stanie za nami murem, nawet jeśli nie ma bladego pojęcia czego dotyczy sprawa.
Własnie zauważyłam, że im więcej ma się do powiedzenia, im szersze człowiek ma horyzonty-tym mniej się go docenia. Nie mam pojęcia z czego to wynika, bo jest to dla mnie absurdalne, że unika się osób, które w zasadzie mogą wiele nauczyć, albo chociaż dać coś od siebie. Może to taki wiek, że ludziom znacznie lepiej jest przebywać w gronie osób, które mniej się orientują w danych tematach, aby przed nimi zabłysnąć, czuć się lepszym. Zamiast dokształcać się i szukać nowości, młodzi wolą zostać tam, gdzie są i zadowalać się wynikającą z braku wiedzy adoracją.

Może właśnie problem jest w tym, że zdecydowanie za dużo mówię i chcę się dzielić ze wszystkimi tym, co mam i wiem. Może powinnam czasami zgrywać głupią, aby mnie zauważono. Każdy człowiek potrzebuje chyba nieco uwagi...

wtorek, 19 lutego 2013

I'm scared that you won't be waiting on the other side


Nienawidzę Cie. Nie masz pojęcia jak bardzo Cie nienawidzę  Za ten cały jebany cyrk. Myślisz ze jest lepiej? Myślisz, ze teraz jest komuś łatwiej  Nawet tobie nie jest prościej, kiedy widzisz to wszystko co się dzieje i wiesz, ze jesteś bezsilny. Ja mimo tego, ze ‘żywa’, jestem tak samo bezsilna jak ty, a może nawet i bardziej. Zawsze chciałeś widzieć jak ryczę, twoje marzenie się spełniło, a teraz jest ci źle  ze to nie było jednorazowe, a staje się notoryczne. Taki tam prezent urodzinowy-płacząca ja. Minęło już 5 miesięcy  a ja dalej nie mogę się pozbierać. Nie mogę zacząć normalnie funkcjonować  Zwyczajnie nie daję rady. Jeszcze wszytsto za co się zabiorę się pierdoli. Nie wiem o co chodzi temu na gorze, ale ewidentnie się na mnie uwziął. Przekaz mu, ze może sobie darować kolejne zabawy moim losem. Naprawdę nie widać, że się wypalam? Zostawiłeś mnie samą na lodzie, w takim miejscu, z którego nie mogę się ruszyć w żadną stronę. A tak bardzo chciałabym się cofnąć i chociaż na chwile mieć pewność, że jesteś i mogę Ci powiedzieć jak bardzo mi źle. Nie musiałbyś nic mówić  wystarczy, zebyś posłuchał. Mogłabym się z tobą kłócić, mógłbyś się na mnie drzeć, mógłbyś milczeć, robić wszytsko co mnie drażniło. Po prostu potrzebuje twojej obecności na moment. Nie wiem po co to pisze i płacze do komputera. Nie mam pojęcia po co to robię.
Z okazji urodzin życzę Ci, Krzysiu, żebyś się męczył, widząc co się ze mną dzieje, żebyś już zawsze żałował tej pokurwionej akcji z 28 września. Mam nadzieję, że czekasz na mnie, tam gdzie teraz jesteś i ze się spotkamy i wtedy będę mogła Ci zrobić krzywdę. Bądź ze mną dalej i proszę-daj wyczuć swoją energię. Kocham Cię.

piątek, 15 lutego 2013

While I'm flying in this aeroplane with no sense of control

Pamiętam czasy, kiedy cieszyła mnie najmniejsza drobnostka. Byłam wyjątkowo zadowolona ze wszystkiego, nawet mało istotnego. W każdym niepowodzeniu szukałam plusów i od razu układałam nowy plan działań, żeby dotrzeć do celu. A teraz? Minimalna klęska, pech, porażka jest dla mnie jak gwóźdź do trumny. Zamiast być coraz bardziej odporną, staję się wrażliwszą, skłonną do załamania z błahego powodu osobą. Mimo tak sporego bagażu doświadczeń, który powinien mnie motywować, pokazywać lepsze strony danej sytuacji, pomagać w dokonaniu wyboru, jest inaczej niż powinno. Dobija mnie nawet sama myśl o niepowodzeniu. Odechciewa się wtedy momentalnie robienia czegokolwiek, a tak trudno zdobyć solidną motywację.
Może właśnie to było dzieciństwo. Wszystko wydawało się stać otworem, świat był ciekawy, nieznany. Żyło się w nieświadomości. Mówią, że im mniej się wie, tym lepiej się śpi. Może faktycznie coś w tym jest. Było tyle rzeczy do zrobienia, tyle pomysłów, marzeń do zrealizowania, Chęci również nigdy nie brakowało. Zawsze znalazło się coś, co w pewnym sensie mobilizowało do działania. A teraz chyba dorastam i przekonuję się jak wygląda dorosłe życie, w którym na każdym korku czekają pułapki, które trudno uniknąć. Coraz więcej rozczarowań, żalu do samego siebie, bólu i ciężkiej pracy, która niekoniecznie zawsze  przynosi jakiekolwiek efekty lub profity. Może podświadomie myśl o tym wszystkim coś we mnie blokuje i skupiam się tylko nad tym, żeby znowu się nie być zawiedzioną. Nie wiem co o tym myśleć.

czwartek, 14 lutego 2013

You ask me where I’ve been, I’ve been everywhere, But I don’t wanna be, Anywhere but here.

Strasznie denerwuje mnie, kiedy ktoś, kto wyjątkowo nalegał, motywował ludzi do działania, zarzekał się, że zrobi to, tamto siamto, nagle nie robi nic. Odbębni od niechcenia, żeby nie było, że nic nie zrobił i resztę oleje strumieniem ciepłego moczu. Jest to moim zdaniem wyjątkowo drażniące, poza tym świadczy o niesłowności, a tego nie toleruję.Może właśnie stąd moja irytacja takim właśnie zachowaniem. 
Ostatnimi czasy częściej dostrzegam w ludziach cechy, które mi przeszkadzają. Nie wiem, czy to dlatego, że dopiero teraz, tak naprawdę się poznajemy, ale dziwi mnie to, że dotychczas mi to umknęło. Nie wydaję mi się, żeby ludzie się zmieniali, zatem..?

poniedziałek, 4 lutego 2013

Alabama hard knocks

Życie jest długim ciągiem oczekiwań i kolejnych porażek. Ale ja się na to zgadzam. Przyjmuje to i już niczego nie oczekuję, ale jestem zadowolona. Że życie dostarcza mi przyjemności, mimo że nie są to te przyjemności, o których marzyłam.



sobota, 26 stycznia 2013

Mirrored in your stare

Nie wiem jak opisać uczucie, towarzyszące realizowaniu się jakiejś sytuacji, o której się mnóstwo myślało. Dużo razy wyobrażałam sobie pewien moment, można powiedzieć, że na niego czekałam od dłuższego czasu, wręcz obsesyjnie układając w głowie różnorodne scenariusze tej chwili i w momencie, kiedy doszło co do czego i nagle zaczęło się to dziać, poczułam coś dziwnego. Nie wiem nawet do czego to porównać. Taki swego rodzaju sen na jawie. Nieczęsto takie rzeczy mi się przytrafiają. Nieczęsto też, tak dużo czasu poświęcam na rozmyślanie o konkretnej sytuacji. Ogółem..uważam, że to dziwne - nakręcać się na coś, co możliwe, że nigdy nie będzie miało miejsca, myśleć i myśleć, a później i tak człowiek się zawodzi, bo wyobrażał sobie to zupełnie inaczej, lepiej. Znacznie lepiej. Wydaje mi się, że to cecha, którą znacznie częściej posiadają dziewczyny. Chłopcy raczej lecą na żywioł - tak sądzę. Chociaż...kto wie?


Dziękuję za te wspaniałe trzy dni, dzięki którym wróciła mi chęć do działania. Zmotywowałam się praktycznie w 100%. Nie wiem co dało mi takiego kopniaka w dupę, ale zdecydowanie tego potrzebowałam. Oderwałam się od rzeczywistości. Mogłam zapomnieć o problemach i nie myśleć o tym wszystkim, co przytłacza mnie na co dzień. Niestety było, minęło i wracamy znowu do ostrego zapierdalania. Czekam na kolejny moment wytchnienia. 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

But I won't cry myself to sleep, like a sucker

Nikt nie zrobi Ci tyle krzywdy, ile sam sobie możesz wyrządzić nieodpowiednimi decyzjami. Tak, mogę podsumować ostatni okres, który - jak mi się wydaje niedługo dobiegnie końca. Mimo świadomości, że wchodzę w coś, co może na mnie źle wpłynąć. Coś, co bez wątpienia prędzej czy później może mi zaszkodzić, zranić, ja i tak szłam nie dawałam za wygraną, ślepo, wręcz bezmyślnie szłam do przodu. Nie wiem z czego to wszystko wynika, nie wiem czy inni ludzie również muszą się zmagać z podobnym problemem, ale podejrzewam, że to naiwność i kwestia tego, iż zbyt szybko zaczynam ufać ludziom. Tak już mam. Zwykle na tym tracę, jednak ciągle idę w zaparte. Nie potrafię nie dawać z siebie wszystkiego, jeśli dostrzegam chociaż minimalny potencjał. Na moje nieszczęście, zauważam go zbyt szybko i zanim zdążę spostrzec na czym tak naprawdę stoję, już zostaję sama na lodzie. Boli? Boli. Żyje się dalej.
Z jednej strony można unikać takich sytuacji i nawet nie dawać możliwości jej rozwoju, ale to głupie. Każda sytuacja uczy nas czegoś nowego. Zdobywa się swego rodzaju doświadczenie. W końcu człowiek uczy się na błędach, prawda? Nie ma, że boli. Dzięki temu nie robi się tych samych głupot, chociaż ja i tak popełniam często te same, idiotyczne błędy. To już na własną odpowiedzialność i po wielu godzinach namysłów. Ciągle wierzę w ludzi, w ich jakąś tam wewnętrzną dobroć, ogarnięcie, empatię. Piszę jedno, robię drugie. Owszem, dosyć często pod wpływem emocji, danej chwili myślę, że to może się udać. Tym razem będzie lepiej. Zwykle nie jest.


sobota, 19 stycznia 2013

There's no remedy for memory

"Lubię być mokry, każdy zakątek świata z deszczem wygląda lepiej, deszcz dodaje magii. Ale przejdźmy do rzeczy.
Uwielbiam patrzeć, jak “ludzie” denerwują się, wkurwiają wręcz, bo plany zepsute; bo pranie zmoknie; bo melanż się nie uda; bo makijaż się zmyje; bo “dziecko” płacze, ze jest mokre; bo dziecko bawi się w kałuży, PRZECIEŻ SIĘ UBRUDZI!
Uwielbiam patrzeć jak “człowiek” nic nie może zrobić, jest bezsilny. Jak przegrywa z wielką frustracją, wkurwieniem, bezsilnością, gdy pozostaje mu tylko pojęczeć bądź płakać. Nazwijcie mnie niedojebańcem psychopatą, ale napawa mnie to radością.
Burza jest jeszcze lepsza. Wywołuje strach. Strach na tyle duży, żeby zapomnieć frustracji samym deszczem. Gdy “ludzie” nawet nie mają czasu pojęczeć, pożalić się nad samymi sobą, tylko spierdalają we wszystkie strony, jakby padały bomby. Bo nic innego nie mogą zrobić. Najpiękniejszy widok pod słońcem. 
A później wychodzi słońce… i chuj jasny trafia całą magię.

“Deszcz? Cieszcie się skurwysyny ludzie, że to nie magma” " - Krzyś.


Dzień wspomnień.

Już od kilku dni nie mogę wziąć się w garść. Coraz bardziej dostrzegam brak osoby, która była dla mnie wszystkim. Nie czuję już tego, że zawsze ktoś będzie na mnie czekał. Nie czuję tego, że mam kogoś, komu mogę powierzyć wszystko, powiedzieć co mnie męczy i z czym nie daję rady. Znowu zaczynam nie radzić sobie z samą sobą. Może wynika to z tego, że widzę jak powoli tracę kolejną bliską mi osobę i wiem, że nie mogę z tym nic zrobić. Jestem zmuszona patrzeć bezczynnie na to, jak w mękach schodzi z tego świata i egoistycznie modlić się o to, by jednak ta męka trwała nieco dłużej, ponieważ wiem, że sama nie dam rady. Nie mogę się z tym pogodzić, a bez Ciebie jest mi jeszcze trudniej. Nie chce teraz robić jakichś wyrzutów, bo to i tak nic nie zmieni. Wiem, że dam radę, bo nauczyłeś mnie samodzielności. Zresztą i tak zawsze wiem, że jesteś obok, tylko potrzebuję czasami jakiegoś małego znaku. Naprawdę, dzięki temu poczuję, że wszystko ma sens i prędzej czy później znowu powiesz, że się nad sobą użalam, a potem odjebiemy coś głupiego. 
(Kocham płakać przed kompem, pisząc do nieżyjącej osoby. Uwielbiam to! Jestem głupia. Sama siebie pogrążam, jeszcze publikuję to w internecie. To akt skrajnej desperacji - zwierzanie się w necie. Nie ma co...Gratuluję samej sobie.)
Wiem, że zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawę i nie muszę ani tego mówić, ani pisać, żebyś o tym wiedział. Będzie lepiej. Prędzej czy później się spotkamy...sądzę, że jednak prędzej niż później. Nieważne czy tego chcesz, czy nie, bo ja również nie miałam nic do powiedzenia. 



poniedziałek, 14 stycznia 2013

Find me here, speak to me


Ludzie zwykle spostrzegają się, iż popełnili błąd, w momencie, kiedy jest już stosunkowo za późno, by cokolwiek naprawić. Taka już nasza ciapowata natura. Nieważne w czym jest problem i nieważne o co chodzi. Z tego co zauważyłam, jeszcze, gdy można coś zdziałać wszyscy myślą, że jest jak najbardziej w porządku. MOŻE sytuacja wymaga nieco większej uwagi, ale jest pod kontrolą i nagle następuje tzw. JEBUDUP i momentalnie człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę, że jednak nie wszystko jest takie, na jakie wyglądało. Że należałoby wziąć się w garść i coś zmienić, chociaż spróbować. Jakoś pokazać, że się chce. Fakt - nie zawsze się to udaje, jednak wychodzę z założenia, ze druga osoba to doceni. Przynajmniej ja bym doceniła. Nie wiem, naprawdę. Zawsze mnie to zastanawiało i dziwiło DLACZEGO LUDZIE ORIENTUJĄ SIĘ PO FAKCIE? Czy koniecznie musi być jakiś wstrząs, jakiś impuls, żeby człowiek zrozumiał, że dzieje się coś niepokojącego?

sobota, 12 stycznia 2013

Walking away from my soft resurrection



Wiem, że to dziwne, ale czasami zastanawiam się, czy postrzegana przeze mnie rzeczywistość jest prawdziwa..Nie wiem jak to zgrabnie ubrać w słowa. Chodzi mi o to, czy to wszystko, co widzę jest zgodne z tym jakie jest naprawdę. Czy widzę to samo, co widzą inni. A jeżeli widzę zupełnie inaczej, to dlaczego. Czy zmieniłoby to coś, gdybym coś przeżyła, albo gdybym wiedziała o czymś szczególnym? Bardzo trudno mi to jakoś pozbierać w sensowne zdania. W myślach było to znacznie łatwiejsze.

Może jestem chora psychicznie i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy? Wszyscy wokół mnie oszukują, stwarzając specjalnie dla mnie inną rzeczywistość, tylko ze względu na to, żebym nie wiedziała. Albo nie żyję już od dłuższego czasu i nie mogę przejść na drugą stronę. Wciąż błąkam się tutaj w pełnej nieświadomości tego, co się wydarzyło. Albo my wszyscy jesteśmy tylko cieniami prawdziwych nas. Żyjemy w jakimś alternatywnym świecie, który jest tylko namiastką tego, co gdzieś daleko jest autentycznością. Nie wiem czemu o tym myślę. Jestem dziwna.





Tak trochę z innej beczki...Nie lubię, kiedy ktoś z kim rozmawiam, mówi w niejasny sposób. Na przykład półżartem-półserio. Zawsze zastanawiam się jak powinnam to odebrać i czy to przypadkiem nie jest jakaś pokrętna droga, żeby coś mi przekazać.Boję się, że źle zinterpretuję czy coś...Zresztą, bez znaczenia.

piątek, 11 stycznia 2013

We were born to live fast and die young

Zawsze, kiedy otwieram nową kartę i ładuje mi się blogspot, zaczynam myśleć o tym, czy to, o czy chciałam pisać faktycznie nadaje się do publikacji. Zazwyczaj stwierdzam, że jednak nie powinnam o tym tutaj wspominać i wymyślam jakieś bzdety na poczekaniu, tak jak zresztą teraz.

Nie wiem dlaczego wszystkim się tak przejmuję. Ja - osoba, która uchodzi za kogoś, kto ma wszystko i wszystkich w dalekim poważaniu. Nie wiem dlaczego biorę nieistotne rzeczy do siebie i czemu wciąż o nich myślę. To dosyć dziwne, naprawdę. Wciąż słyszę: "och, Julka! ja to Ci zazdroszczę, potrafisz tak się odciąć i olać ten cały syf, nie przejmujesz się niczym!" Taaaaaak, dokładnie tak jest. Aż mnie skręca, kiedy mówi mi to dwunasta osoba tego samego dnia. Jestem ciekawa co takiego robię, jak się zachowuję i jak odbierają to inni, że mają mnie własnie za kogoś takiego. Śmieszy mnie ta cała sytuacja, ponieważ jest odwrotnie. Mam takie momenty, kiedy nie potrafię normalnie funkcjonować, bo przeżywam jakąś głupotę, o której nawet nie powinnam wiedzieć.


Ostatnimi czasy wyjątkowo często się denerwuję. Nie jakieś tam lekkie podirytowanie, wkurw jak nigdy i to do takiego stopnia, że im częściej się to zdarza, tym jest gorzej. Śmierdzące tabletki nic nie pomagają. Nie wiem po co o tym piszę, chyba o tym pomyślałam, a jestem w fazie pisania wszytskiego, co przyjdzie mi do głowy. Dobrze, że jeszcze nie zaczęłam pisać tekstu piosenki, która mnie uspokaja, bo wyszłabym na większą psycholkę, niż jestem.

sobota, 5 stycznia 2013

You got that medicine I need

Czasami jest bardzo trudno uświadomić sobie, że coś, czego się bardzo chce, coś do czego się dąży jest bez sensu, albo i tak się nigdy nie wydarzy. To kolejna sytuacja, w której ludzie stwarzają sobie sztuczną, urojoną, lepszą rzeczywistość, która wynika poniekąd z jakiegoś aktu desperacji. Pomaga utrzymać się przy tych celach, które stara się osiągnąć. Pisałam już o podobnej sprawie, ale to mnie wciąż męczy. Prawdę mówiąc z dnia na dzień coraz bardziej o tym myślę. Przeraża mnie fakt, iż mimo pełnej świadomości braku sensu, ludzie i tak mają nadzieje na cudowną odmianę. To naprawdę przykre, kiedy widzę kogoś, kto popada w paranoję, bo tak bardzo czegoś pragnie i stara się zyskać to za wszelką cenę i mimo nieustannych niepowodzeń nie wątpi ani w siebie, ani w swoje umiejętności. Tu nawet nie chodzi o jakąś motywację albo determinację. W relacjach z innymi ludźmi trudno o uzyskanie czegoś na siłę, wymuszenie jakichś emocji czy uczuć, a mimo tego, są tacy, którzy chcą i myślą, że się uda. Nie wiem czy jest możliwość, aby przekonać kogoś do siebie na siłę..Nie sądzę, w każdym razie. Byłoby to poniekąd wymuszone, albo nieszczere.


Zauważyłam, że pod presją ludzi bardzo często w niewielkim stopniu ulegam. Jestem dosyć upartą osobą, która zwykle nawet nie myśli, by pójść na kompromis, a jednak jest coś takiego, że im więcej mówią, im więcej ja się wypieram i prawie swoje teorie, tym więcej myślę, czy aby na pewno mam rację i czy może tym razem prawda jest po ich stronie. To jest dla mnie cholernie ciekawe, ponieważ zdarza mi się coraz częściej. Zaryzykuję, mówiąc, że systematycznie. Nie lubię, kiedy ktoś narzuca mi swoje poglądy, zawsze wtedy jest pewien moment, kiedy nad tym rozmyślam, niestety nadmiernie. Jednak zwykle dochodzę do wniosku, że o wiem o sobie znacznie więcej niż inni i nikt nie ma prawa mi nic wmówić. Ewentualnie zasugerować coś, a później przedyskutować.

wtorek, 1 stycznia 2013

There is nothing above, there is nothing below

Zastanawiam się czy robić jakiekolwiek postanowienia noworoczne. Nie wiem, czy ma to sens, ponieważ zazwyczaj po niedługim czasie rezygnuję. Może wynika to w braku motywacji albo samozaparcia. A może daję sobie spokój, bo wiem, że to i tak nic nie zmieni. Mam chore ambicje, żeby sobie coś postanowić, tylko, że moje zakładanie z góry, że i tak mi się odwidzi wszystko psuje. Dziwne, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę, a i tak nie ma to wpływu na to co robię. Głownie zastanawiam się jak ustabilizować całą sytuację. Nie wiem od czego należy zacząć, bo wszystko za co się zabierałam na początku, nie powodziło się do tej pory. Zacząć od końca?



Strasznie się stresuję jutrzejszym powrotem do szkoły. To dosyć dziwne, gdyż zwykle zostaję w niej do późna z własnej woli. Od zawsze tak miałam, że bałam się pierwszego dnia, po dłużej nieobecności, mimo, iż zwykle i tak okazywał się luźny i przyjemny. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem czego tak naprawdę się obawiam. Wmawiam sobie na siłę, że się cieszę, że zobaczę znajomych, nie będę siedzieć w domu, a gdzieś w środku zżera mnie lęk przed czymś, czego nie potrafię określić. Oby się to zmieniło, wraz z przekroczeniem progu szkolnych drzwi.