sobota, 26 stycznia 2013

Mirrored in your stare

Nie wiem jak opisać uczucie, towarzyszące realizowaniu się jakiejś sytuacji, o której się mnóstwo myślało. Dużo razy wyobrażałam sobie pewien moment, można powiedzieć, że na niego czekałam od dłuższego czasu, wręcz obsesyjnie układając w głowie różnorodne scenariusze tej chwili i w momencie, kiedy doszło co do czego i nagle zaczęło się to dziać, poczułam coś dziwnego. Nie wiem nawet do czego to porównać. Taki swego rodzaju sen na jawie. Nieczęsto takie rzeczy mi się przytrafiają. Nieczęsto też, tak dużo czasu poświęcam na rozmyślanie o konkretnej sytuacji. Ogółem..uważam, że to dziwne - nakręcać się na coś, co możliwe, że nigdy nie będzie miało miejsca, myśleć i myśleć, a później i tak człowiek się zawodzi, bo wyobrażał sobie to zupełnie inaczej, lepiej. Znacznie lepiej. Wydaje mi się, że to cecha, którą znacznie częściej posiadają dziewczyny. Chłopcy raczej lecą na żywioł - tak sądzę. Chociaż...kto wie?


Dziękuję za te wspaniałe trzy dni, dzięki którym wróciła mi chęć do działania. Zmotywowałam się praktycznie w 100%. Nie wiem co dało mi takiego kopniaka w dupę, ale zdecydowanie tego potrzebowałam. Oderwałam się od rzeczywistości. Mogłam zapomnieć o problemach i nie myśleć o tym wszystkim, co przytłacza mnie na co dzień. Niestety było, minęło i wracamy znowu do ostrego zapierdalania. Czekam na kolejny moment wytchnienia. 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

But I won't cry myself to sleep, like a sucker

Nikt nie zrobi Ci tyle krzywdy, ile sam sobie możesz wyrządzić nieodpowiednimi decyzjami. Tak, mogę podsumować ostatni okres, który - jak mi się wydaje niedługo dobiegnie końca. Mimo świadomości, że wchodzę w coś, co może na mnie źle wpłynąć. Coś, co bez wątpienia prędzej czy później może mi zaszkodzić, zranić, ja i tak szłam nie dawałam za wygraną, ślepo, wręcz bezmyślnie szłam do przodu. Nie wiem z czego to wszystko wynika, nie wiem czy inni ludzie również muszą się zmagać z podobnym problemem, ale podejrzewam, że to naiwność i kwestia tego, iż zbyt szybko zaczynam ufać ludziom. Tak już mam. Zwykle na tym tracę, jednak ciągle idę w zaparte. Nie potrafię nie dawać z siebie wszystkiego, jeśli dostrzegam chociaż minimalny potencjał. Na moje nieszczęście, zauważam go zbyt szybko i zanim zdążę spostrzec na czym tak naprawdę stoję, już zostaję sama na lodzie. Boli? Boli. Żyje się dalej.
Z jednej strony można unikać takich sytuacji i nawet nie dawać możliwości jej rozwoju, ale to głupie. Każda sytuacja uczy nas czegoś nowego. Zdobywa się swego rodzaju doświadczenie. W końcu człowiek uczy się na błędach, prawda? Nie ma, że boli. Dzięki temu nie robi się tych samych głupot, chociaż ja i tak popełniam często te same, idiotyczne błędy. To już na własną odpowiedzialność i po wielu godzinach namysłów. Ciągle wierzę w ludzi, w ich jakąś tam wewnętrzną dobroć, ogarnięcie, empatię. Piszę jedno, robię drugie. Owszem, dosyć często pod wpływem emocji, danej chwili myślę, że to może się udać. Tym razem będzie lepiej. Zwykle nie jest.


sobota, 19 stycznia 2013

There's no remedy for memory

"Lubię być mokry, każdy zakątek świata z deszczem wygląda lepiej, deszcz dodaje magii. Ale przejdźmy do rzeczy.
Uwielbiam patrzeć, jak “ludzie” denerwują się, wkurwiają wręcz, bo plany zepsute; bo pranie zmoknie; bo melanż się nie uda; bo makijaż się zmyje; bo “dziecko” płacze, ze jest mokre; bo dziecko bawi się w kałuży, PRZECIEŻ SIĘ UBRUDZI!
Uwielbiam patrzeć jak “człowiek” nic nie może zrobić, jest bezsilny. Jak przegrywa z wielką frustracją, wkurwieniem, bezsilnością, gdy pozostaje mu tylko pojęczeć bądź płakać. Nazwijcie mnie niedojebańcem psychopatą, ale napawa mnie to radością.
Burza jest jeszcze lepsza. Wywołuje strach. Strach na tyle duży, żeby zapomnieć frustracji samym deszczem. Gdy “ludzie” nawet nie mają czasu pojęczeć, pożalić się nad samymi sobą, tylko spierdalają we wszystkie strony, jakby padały bomby. Bo nic innego nie mogą zrobić. Najpiękniejszy widok pod słońcem. 
A później wychodzi słońce… i chuj jasny trafia całą magię.

“Deszcz? Cieszcie się skurwysyny ludzie, że to nie magma” " - Krzyś.


Dzień wspomnień.

Już od kilku dni nie mogę wziąć się w garść. Coraz bardziej dostrzegam brak osoby, która była dla mnie wszystkim. Nie czuję już tego, że zawsze ktoś będzie na mnie czekał. Nie czuję tego, że mam kogoś, komu mogę powierzyć wszystko, powiedzieć co mnie męczy i z czym nie daję rady. Znowu zaczynam nie radzić sobie z samą sobą. Może wynika to z tego, że widzę jak powoli tracę kolejną bliską mi osobę i wiem, że nie mogę z tym nic zrobić. Jestem zmuszona patrzeć bezczynnie na to, jak w mękach schodzi z tego świata i egoistycznie modlić się o to, by jednak ta męka trwała nieco dłużej, ponieważ wiem, że sama nie dam rady. Nie mogę się z tym pogodzić, a bez Ciebie jest mi jeszcze trudniej. Nie chce teraz robić jakichś wyrzutów, bo to i tak nic nie zmieni. Wiem, że dam radę, bo nauczyłeś mnie samodzielności. Zresztą i tak zawsze wiem, że jesteś obok, tylko potrzebuję czasami jakiegoś małego znaku. Naprawdę, dzięki temu poczuję, że wszystko ma sens i prędzej czy później znowu powiesz, że się nad sobą użalam, a potem odjebiemy coś głupiego. 
(Kocham płakać przed kompem, pisząc do nieżyjącej osoby. Uwielbiam to! Jestem głupia. Sama siebie pogrążam, jeszcze publikuję to w internecie. To akt skrajnej desperacji - zwierzanie się w necie. Nie ma co...Gratuluję samej sobie.)
Wiem, że zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawę i nie muszę ani tego mówić, ani pisać, żebyś o tym wiedział. Będzie lepiej. Prędzej czy później się spotkamy...sądzę, że jednak prędzej niż później. Nieważne czy tego chcesz, czy nie, bo ja również nie miałam nic do powiedzenia. 



poniedziałek, 14 stycznia 2013

Find me here, speak to me


Ludzie zwykle spostrzegają się, iż popełnili błąd, w momencie, kiedy jest już stosunkowo za późno, by cokolwiek naprawić. Taka już nasza ciapowata natura. Nieważne w czym jest problem i nieważne o co chodzi. Z tego co zauważyłam, jeszcze, gdy można coś zdziałać wszyscy myślą, że jest jak najbardziej w porządku. MOŻE sytuacja wymaga nieco większej uwagi, ale jest pod kontrolą i nagle następuje tzw. JEBUDUP i momentalnie człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę, że jednak nie wszystko jest takie, na jakie wyglądało. Że należałoby wziąć się w garść i coś zmienić, chociaż spróbować. Jakoś pokazać, że się chce. Fakt - nie zawsze się to udaje, jednak wychodzę z założenia, ze druga osoba to doceni. Przynajmniej ja bym doceniła. Nie wiem, naprawdę. Zawsze mnie to zastanawiało i dziwiło DLACZEGO LUDZIE ORIENTUJĄ SIĘ PO FAKCIE? Czy koniecznie musi być jakiś wstrząs, jakiś impuls, żeby człowiek zrozumiał, że dzieje się coś niepokojącego?

sobota, 12 stycznia 2013

Walking away from my soft resurrection



Wiem, że to dziwne, ale czasami zastanawiam się, czy postrzegana przeze mnie rzeczywistość jest prawdziwa..Nie wiem jak to zgrabnie ubrać w słowa. Chodzi mi o to, czy to wszystko, co widzę jest zgodne z tym jakie jest naprawdę. Czy widzę to samo, co widzą inni. A jeżeli widzę zupełnie inaczej, to dlaczego. Czy zmieniłoby to coś, gdybym coś przeżyła, albo gdybym wiedziała o czymś szczególnym? Bardzo trudno mi to jakoś pozbierać w sensowne zdania. W myślach było to znacznie łatwiejsze.

Może jestem chora psychicznie i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy? Wszyscy wokół mnie oszukują, stwarzając specjalnie dla mnie inną rzeczywistość, tylko ze względu na to, żebym nie wiedziała. Albo nie żyję już od dłuższego czasu i nie mogę przejść na drugą stronę. Wciąż błąkam się tutaj w pełnej nieświadomości tego, co się wydarzyło. Albo my wszyscy jesteśmy tylko cieniami prawdziwych nas. Żyjemy w jakimś alternatywnym świecie, który jest tylko namiastką tego, co gdzieś daleko jest autentycznością. Nie wiem czemu o tym myślę. Jestem dziwna.





Tak trochę z innej beczki...Nie lubię, kiedy ktoś z kim rozmawiam, mówi w niejasny sposób. Na przykład półżartem-półserio. Zawsze zastanawiam się jak powinnam to odebrać i czy to przypadkiem nie jest jakaś pokrętna droga, żeby coś mi przekazać.Boję się, że źle zinterpretuję czy coś...Zresztą, bez znaczenia.

piątek, 11 stycznia 2013

We were born to live fast and die young

Zawsze, kiedy otwieram nową kartę i ładuje mi się blogspot, zaczynam myśleć o tym, czy to, o czy chciałam pisać faktycznie nadaje się do publikacji. Zazwyczaj stwierdzam, że jednak nie powinnam o tym tutaj wspominać i wymyślam jakieś bzdety na poczekaniu, tak jak zresztą teraz.

Nie wiem dlaczego wszystkim się tak przejmuję. Ja - osoba, która uchodzi za kogoś, kto ma wszystko i wszystkich w dalekim poważaniu. Nie wiem dlaczego biorę nieistotne rzeczy do siebie i czemu wciąż o nich myślę. To dosyć dziwne, naprawdę. Wciąż słyszę: "och, Julka! ja to Ci zazdroszczę, potrafisz tak się odciąć i olać ten cały syf, nie przejmujesz się niczym!" Taaaaaak, dokładnie tak jest. Aż mnie skręca, kiedy mówi mi to dwunasta osoba tego samego dnia. Jestem ciekawa co takiego robię, jak się zachowuję i jak odbierają to inni, że mają mnie własnie za kogoś takiego. Śmieszy mnie ta cała sytuacja, ponieważ jest odwrotnie. Mam takie momenty, kiedy nie potrafię normalnie funkcjonować, bo przeżywam jakąś głupotę, o której nawet nie powinnam wiedzieć.


Ostatnimi czasy wyjątkowo często się denerwuję. Nie jakieś tam lekkie podirytowanie, wkurw jak nigdy i to do takiego stopnia, że im częściej się to zdarza, tym jest gorzej. Śmierdzące tabletki nic nie pomagają. Nie wiem po co o tym piszę, chyba o tym pomyślałam, a jestem w fazie pisania wszytskiego, co przyjdzie mi do głowy. Dobrze, że jeszcze nie zaczęłam pisać tekstu piosenki, która mnie uspokaja, bo wyszłabym na większą psycholkę, niż jestem.

sobota, 5 stycznia 2013

You got that medicine I need

Czasami jest bardzo trudno uświadomić sobie, że coś, czego się bardzo chce, coś do czego się dąży jest bez sensu, albo i tak się nigdy nie wydarzy. To kolejna sytuacja, w której ludzie stwarzają sobie sztuczną, urojoną, lepszą rzeczywistość, która wynika poniekąd z jakiegoś aktu desperacji. Pomaga utrzymać się przy tych celach, które stara się osiągnąć. Pisałam już o podobnej sprawie, ale to mnie wciąż męczy. Prawdę mówiąc z dnia na dzień coraz bardziej o tym myślę. Przeraża mnie fakt, iż mimo pełnej świadomości braku sensu, ludzie i tak mają nadzieje na cudowną odmianę. To naprawdę przykre, kiedy widzę kogoś, kto popada w paranoję, bo tak bardzo czegoś pragnie i stara się zyskać to za wszelką cenę i mimo nieustannych niepowodzeń nie wątpi ani w siebie, ani w swoje umiejętności. Tu nawet nie chodzi o jakąś motywację albo determinację. W relacjach z innymi ludźmi trudno o uzyskanie czegoś na siłę, wymuszenie jakichś emocji czy uczuć, a mimo tego, są tacy, którzy chcą i myślą, że się uda. Nie wiem czy jest możliwość, aby przekonać kogoś do siebie na siłę..Nie sądzę, w każdym razie. Byłoby to poniekąd wymuszone, albo nieszczere.


Zauważyłam, że pod presją ludzi bardzo często w niewielkim stopniu ulegam. Jestem dosyć upartą osobą, która zwykle nawet nie myśli, by pójść na kompromis, a jednak jest coś takiego, że im więcej mówią, im więcej ja się wypieram i prawie swoje teorie, tym więcej myślę, czy aby na pewno mam rację i czy może tym razem prawda jest po ich stronie. To jest dla mnie cholernie ciekawe, ponieważ zdarza mi się coraz częściej. Zaryzykuję, mówiąc, że systematycznie. Nie lubię, kiedy ktoś narzuca mi swoje poglądy, zawsze wtedy jest pewien moment, kiedy nad tym rozmyślam, niestety nadmiernie. Jednak zwykle dochodzę do wniosku, że o wiem o sobie znacznie więcej niż inni i nikt nie ma prawa mi nic wmówić. Ewentualnie zasugerować coś, a później przedyskutować.

wtorek, 1 stycznia 2013

There is nothing above, there is nothing below

Zastanawiam się czy robić jakiekolwiek postanowienia noworoczne. Nie wiem, czy ma to sens, ponieważ zazwyczaj po niedługim czasie rezygnuję. Może wynika to w braku motywacji albo samozaparcia. A może daję sobie spokój, bo wiem, że to i tak nic nie zmieni. Mam chore ambicje, żeby sobie coś postanowić, tylko, że moje zakładanie z góry, że i tak mi się odwidzi wszystko psuje. Dziwne, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę, a i tak nie ma to wpływu na to co robię. Głownie zastanawiam się jak ustabilizować całą sytuację. Nie wiem od czego należy zacząć, bo wszystko za co się zabierałam na początku, nie powodziło się do tej pory. Zacząć od końca?



Strasznie się stresuję jutrzejszym powrotem do szkoły. To dosyć dziwne, gdyż zwykle zostaję w niej do późna z własnej woli. Od zawsze tak miałam, że bałam się pierwszego dnia, po dłużej nieobecności, mimo, iż zwykle i tak okazywał się luźny i przyjemny. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem czego tak naprawdę się obawiam. Wmawiam sobie na siłę, że się cieszę, że zobaczę znajomych, nie będę siedzieć w domu, a gdzieś w środku zżera mnie lęk przed czymś, czego nie potrafię określić. Oby się to zmieniło, wraz z przekroczeniem progu szkolnych drzwi.