poniedziałek, 17 czerwca 2013

You were like so sick, everybody said it

Przez długi czas nic nie zamieszczałam. Nie chciałam żeby tak wyszło, ale sytuacja okazała się być delikatnie mówiąc - inna - niż przypuszczałam, że będzie. Chciałam przeczekać trudniejszy okres i nie użalać się tutaj nad sobą. Napisać coś pozytywnego, kiedy wszystko się poukłada, niestety trwa to dłużej, niż planowałam. Oczekiwałam magicznej chwili, która chociaż przez niedługi okres da mi jakąś motywację. W taki, dosyć czasochłonny sposób, przeczekałam dosyć długo w nicnierobieniu. Muszę przyznać, że skutki uboczne dostrzegam dopiero teraz, ale naiwność ludzka nie zna granic. Jest słabością nie tylko moją - na szczęście. Lubię pocieszać się faktem, że nie tylko ja mam źle. 
Nie wiem już sama. Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, miało być lepiej, a jest gorzej. Na każdej płaszczyźnie. Pociesza mnie fakt, że wielkimi krokami zbliżają się wakacje, mimo, że jakby się dłużej zastanowić, to ten czas będzie fatalny. A jeśli nie mam być pesymistką, to stwierdzę przynajmniej, że gorszy od aktualnego. UPS, chyba znowu wyszłam na pesymistkę. Życie. Nie wiem czy wytrzymam ten dwumiesięczny pobyt w domu, to będzie udręka. Obóz jedynym ratunkiem, chociaż nie trwa on na tyle długo, abym mogła jakoś powiedzieć z czystym sumieniem, że odpoczęłam na wakacjach. Obawiam się, że kiedy wrócę do domu wszystko znowu zacznie się robić szalenie irytujące i uprzykrzające. Liczę, że wyjazd do stolicy w sierpniu wypali i będę mogła porządnie wyluzować się przez samym rokiem szkolnym. Czemu piszę o Warszawie, a nie o Azji? Sama nie wiem, już usłyszałam, że zachowuję się jak rozpuszczona pseudo*********. Z czego to wynika? A z tego, że bardzo mi zależy i się niecierpliwię. Dzisiaj o 14 minie równy tydzień od mojego pobytu w Krakowie, a dokładniej - konkretnej sytuacji, mojej misji na 10 czerwca. Wydawało mi się, że poszło mi wyśmienicie. Ba! Byłam tego bardziej niż pewna, wracałam do domu z bananem na pół twarzy i skakałam jak głupia przez kolejne trzy dni, a teraz? Ogarnia mnie panika. Nie wiem co mam zrobić, niecierpliwość sięga zenitu. Może o mnie zapomnieli, a może tyle trwają te wszystkie procedury. Może tak naprawdę spotkanie nie było zobowiązujące, albo nagle się rozmyślili. NIE WIEM. Ale stresuję się niemożliwie. 
Właśnie tak działa ludzki umysł, a może nie tyle co ludzi, co mój. Kiedy przez jakiś czas nic się nie dzieje, albo dzieje się za mało, zaczynam nadinterpretować. Układam sobie w główce miliony różnych historyjek, które nie miały miejsca, aby wyjaśnić sobie jakieś zjawisko, które zaszło. Co ciekawe - te wymyślone bajeczki NIGDY nie są pozytywne, zazwyczaj mnie pogrążają, pokazują w złym świetle, dają do zrozumienia, że zawaliłam. Jestem ciekawa, czy tylko ja tam mam, czy może każdy człowiek, kiedy powoli zaczyna mu odbijać palma, tworzy coś takiego. Taką bzdurę, która nie daje mu spokoju. 
No nic...zobaczymy co z tego wyniknie, dzisiaj postaram się coś zdziałać.