piątek, 18 października 2013

While they are getting worse and I’m only getting better

Już nie pamiętam kiedy ostatnio tutaj zaglądałam. Sama nie wiem dlaczego. Myślę, że wiele zmieniło się od sierpnia. Mogę śmiało powiedzieć, że zmieniło się wszystko. Zmieniłam się ja, moje otoczenie, w jakimś stopniu poglądy i podejście do wielu spraw. Zawsze przechodzę ogromną metamorfozę podczas wakacji. Tym razem była ona jedną z większych i bardziej znaczących.
Poznałam wielu ludzi, którzy nauczyli mnie pewnych postaw. Odwiedziłam miejsca, w których nigdy nie byłam i nawet nie przyszłoby mi głowy, aby się tam wybrać, robiłam rzeczy, które wydawały się dla mnie niemożliwe. Niczego nie żałuję. Wręcz przeciwnie - uważam, że dało mi to pewne doświadczenie i pozostawiło ślad na długo.
Postanowiłam sobie, że skupię się w tym roku przede wszystkim na nauce. Póki co daję radę, chociaż po długiej nieobecności mam pewne zaległości, które będzie mi trudno nadrobić. Wszystko co dzieje się dookoła mnie umacnia mnie jedynie w tym postanowieniu, natomiast odbiera znaczącą część pewności siebie. Nie zostaje mi nic innego, niż pracować nad tym, aby nie zabrakło jej na tyle, by zwątpić. Mam cholerną ambicje, aby zrobić wszystko co mogę, aby wyrwać się z tego ogarniętego stereotypami, fałszywością i zawiścią otoczenia i zaszyć się gdzieś, gdzie będę mogła na spokojnie robić to, co do mnie należy. Czeka mnie jeszcze długa droga i żmudna praca, by osiągnąć to, czego naprawdę chcę. Wydaje mi się jednak, że są osoby, które będą mnie mimo wszystko wspierać i na które zdecydowanie mogę liczyć w każdej sytuacji. To jest właśnie jedna z większych zmian, jaka zaszła w moim życiu. Patrząc w przeszłość zauważam, że wcześniej tak nie było, że było to złudzenie albo coś nie do końca szczerego z obu stron.
Coraz bardziej odsuwam się od spraw "domowych", o ile mogę nazwać miejsce, w którym mieszkam domem. Wciąż jedynym miejscem, gdzie czuję się jak u siebie jest mieszkanie dziadków, a jedyną naprawdę bliską mi osobą jest babcia. Chciałabym w jakiś sposób wynagrodzić jej kiedyś to wszystko, co dla mnie robi. Jest niesamowitą kobietą. Nie wiem czy jest ktoś, kogo szanuję i kocham bardziej niż ją. Czasami aż trudno mi uwierzyć w to ile przeszła, ile zmartwień ją spotkało i jak bardzo jest silna. Podziwiam ją strasznie. Wracając do tematu. Odsuwam się. Tracę kontakt z domownikami, zamykam się w sobie i swoim pokoju z książkami i laptopem. Muszę przyznać, że męcząca jest obecna sytuacja. Nie jest łatwo przechodzić obok siebie bez słowa, udawać, że się nie widzi siebie wzajemnie. Nawet nie mam ochoty tego zmieniać. Nie mogę powiedzieć, że dobrze czuję się z tym wszystkim, ale nie widzę lepszego rozwiązania. Jeżeli wybrali taki rodzaj relacji ze mną i sposób "porozumiewania się", to muszę zaakceptować ich decyzję. Nie przeszkadza mi to, nie potrzebuję rozmowy, wsparcia, ani uwagi z ich strony. Byłoby to nieszczere i bez sensu.
Zmiana towarzystwa póki co wydaje się być dobrą decyzją. Myślę, że wybrałam dobrze. Ograniczam się do niewielkiej ilości osób, jednak jesteśmy ze sobą blisko, a to mi w zupełności wystarcza. Wolę mieć kilka wspaniałych ludzi u boku, niż mnóstwo mało znaczących i nic sobą niereprezentujących. Uwielbiam to, że mogę się z kimś dzielić poglądami, doświadczeniem i przemyśleniami. Uwielbiam to, że mogę czerpać od nich ich wiedzę, która przydaje mi się w życiu codziennym. Jest to dla mnie ważne. Takie relacje są potrzebne. Zaszła jeszcze jedna wielka zmiana w moim życiu, o której jednak nie chcę się szczególnie rozpisywać. Również ma związek ze zmianą towarzystwa. Obecnie jestem pod tym względem ZARYZYKUJĘ STWIERDZENIEM - szczęśliwa. Oby trwało to jak najdłużej i dawało więcej możliwości, bo czuję, że jest to coś istotnego. Potrzebowałam tego od dawna i nagle znalazłam. Mimo trudności, wydaje się być bardzo dobrze. Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie, a póki co wszystko zmierza w dobrym kierunku, zatem zostaje tylko trwać w aktualnym stanie rzeczy i cieszyć się każdą chwilą.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Will you still love me when I got nothing but my aching soul?

Większą część wczorajszego wieczoru spędziłam na rozmyślaniu. Standardowo ostatnimi czasy. Leżąć tak w łóżku, w pomieszczeniu, które przez swoją wysoką temperaturę, zdawało się kurczyć i zabierać coraz więcej powietrza, doszłam do wniosku, że wiele tracę przez moją zdecydowanie za niską samoocenę.

Znam siebie. Swoje wady, zalety, zachowania, reakcje i potrzeby. Zawsze jednak w podsumowaniu przeważały nad całą resztą wady i zachowania, które chciałabym w sobie zmienić. Ciągłe próby zmienienia się na lepsze doprowadziły mnie do skrajnie niskiej samooceny i stanu psychicznego osoby, która nie przepada za samą sobą. Trudno jest osiągnąć cokolwiek lub zdeterminować się, kierując się wciąż jedynie błędami, wadami i pesymistycznym nastawieniem.

Po obozie, na którym poznałam kilka ciekawych osobowości, o czym już wcześniej wspominałam, szczególnie zbliżyłam się z jedną. Na początku z lekkim zaciekawieniem, lecz bez wyjątkowego nastawienia się na coś więcej, zdeycydowałam się na poznanie się bliżej. Rzecz jasna, moja uległość i łatwowierność dała się we znaki niedługo po delikatnym rozkręceniu się. Muszę przyznać, że początki były dosyć jednoznaczne. Czułam wręcz pewną presję i konieczność zdecydowania się czego tak na prawdę chcę. W mojej jakże barwnej historii ZAWSZE kończyło się tak samo - w momencie, kiedy ja zaczynałam brać już wszystko na poważnie, druga osoba momentalnie wszystko przekreślała. Boję się zatem powtórki z rozrywki, bo jak wiemy - historia lubi się powtarzać. Przez moje wątpliwości i obawy zaczyna mi się wszystko mieszać. Miewam humorki, napady nieuzasadnionej zazdrości. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że jestem świadoma swojego głupiego zachowania w danym momencie, aczkolwiek nie wiem co powinnam robić i wychodzi na to, że te chwile słabości to pewnien pancerz. Za nic w świecie nie chciałabym, aby i tym razem skończyło się jak poprzednio. Nie wiem jak o to walczyć i jak się starać. Tym bardziej, że to nie zależy tylko ode mnie.

Pozostaje mi czekać i mieć nadzieję, że wszytsko będzie w porządku. Czasami człowiek nie na wpływu na to, jak potoczy się życie i nie wiadomo czego można się po nim spodziewać.

środa, 24 lipca 2013

Hold you tight

Jestem właśnie po obozie, ledwo wróciłam do domu, rozpakowałam się i wykąpałam, a już czuję, że czegoś mi brakuje. Trudno stwierdzić czego dokładnie, bo ten wyjazd był kwintesencją wszystkiego, czego od dawna było mi trzeba - uwagi, bezpieczeństwa, zabawy, przyjaźni, rozmowy, odpoczynku, uczucia. Uwielbiam tego typu wyjazdy, a szczególnie w to jedno, wyjątkowe miejsce, jakim jest Kortowo. Przez ten krótki czas można się niesamowicie zżyć. Można otworzyć się na nowych ludzi, nauczyć się czegoś i dać coś od siebie. Zostawić jakiś ślad w życiu tych najlepszych osób. Zawsze staram się jak najlepiej wykorzystać ten czas. W tym roku skupiłam się przede wszystkim na jednej znajomości, z osobą, która z pewnością zmieniła coś we mnie na dobre. Wspaniałe jest, jaki wpływ może mieć człowiek na innego człowieka. Mam nadzieję, że ja również pozostawiłam jakiś ślad po sobie, który będzie miłym wspomnieniem na lata.

Najbardziej lubię klimat w Kortowie. Otwartość na ludzi, bez względu na to kim jesteś i co sobą reprezentujesz. Każdy jest równy i tam może zacząć zupełnie od nowa. Kadra jest przesympatyczna. Z czystym sumieniem mogę przyznać, ze najlepsza w całej Polsce. Ci ludzie są naprawdę niesamowici. Każdy z nich jest zupełnie inny, dlatego wszyscy z kolonistów, bez wyjątku, mogą znaleźć kogoś, komu zaufa. Ja w zeszłym roku bardzo polubiłam się ze swoim wychowawcą, z którym w tym roku również miałam bardzo dobry kontakt, dzięki czemu poznałam więcej nowych ludzi i całą kadrę od innej strony niż miała możliwość reszta obozowiczów. Doszło do wielu zabawnych sytuacji, które mogą okazać się bardziej poważne, niż przypuszczam.

Obawiam się, że nie wytrzymam do kolejnych wakacji. Chciałabym móc wrócić tam szybciej, albo przynajmniej mieć tych najcudowniejszych ludzi bliżej siebie. Brzmi to tak bardzo banalnie, ale jest w stu procentach prawdziwe i szczere.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

You were like so sick, everybody said it

Przez długi czas nic nie zamieszczałam. Nie chciałam żeby tak wyszło, ale sytuacja okazała się być delikatnie mówiąc - inna - niż przypuszczałam, że będzie. Chciałam przeczekać trudniejszy okres i nie użalać się tutaj nad sobą. Napisać coś pozytywnego, kiedy wszystko się poukłada, niestety trwa to dłużej, niż planowałam. Oczekiwałam magicznej chwili, która chociaż przez niedługi okres da mi jakąś motywację. W taki, dosyć czasochłonny sposób, przeczekałam dosyć długo w nicnierobieniu. Muszę przyznać, że skutki uboczne dostrzegam dopiero teraz, ale naiwność ludzka nie zna granic. Jest słabością nie tylko moją - na szczęście. Lubię pocieszać się faktem, że nie tylko ja mam źle. 
Nie wiem już sama. Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, miało być lepiej, a jest gorzej. Na każdej płaszczyźnie. Pociesza mnie fakt, że wielkimi krokami zbliżają się wakacje, mimo, że jakby się dłużej zastanowić, to ten czas będzie fatalny. A jeśli nie mam być pesymistką, to stwierdzę przynajmniej, że gorszy od aktualnego. UPS, chyba znowu wyszłam na pesymistkę. Życie. Nie wiem czy wytrzymam ten dwumiesięczny pobyt w domu, to będzie udręka. Obóz jedynym ratunkiem, chociaż nie trwa on na tyle długo, abym mogła jakoś powiedzieć z czystym sumieniem, że odpoczęłam na wakacjach. Obawiam się, że kiedy wrócę do domu wszystko znowu zacznie się robić szalenie irytujące i uprzykrzające. Liczę, że wyjazd do stolicy w sierpniu wypali i będę mogła porządnie wyluzować się przez samym rokiem szkolnym. Czemu piszę o Warszawie, a nie o Azji? Sama nie wiem, już usłyszałam, że zachowuję się jak rozpuszczona pseudo*********. Z czego to wynika? A z tego, że bardzo mi zależy i się niecierpliwię. Dzisiaj o 14 minie równy tydzień od mojego pobytu w Krakowie, a dokładniej - konkretnej sytuacji, mojej misji na 10 czerwca. Wydawało mi się, że poszło mi wyśmienicie. Ba! Byłam tego bardziej niż pewna, wracałam do domu z bananem na pół twarzy i skakałam jak głupia przez kolejne trzy dni, a teraz? Ogarnia mnie panika. Nie wiem co mam zrobić, niecierpliwość sięga zenitu. Może o mnie zapomnieli, a może tyle trwają te wszystkie procedury. Może tak naprawdę spotkanie nie było zobowiązujące, albo nagle się rozmyślili. NIE WIEM. Ale stresuję się niemożliwie. 
Właśnie tak działa ludzki umysł, a może nie tyle co ludzi, co mój. Kiedy przez jakiś czas nic się nie dzieje, albo dzieje się za mało, zaczynam nadinterpretować. Układam sobie w główce miliony różnych historyjek, które nie miały miejsca, aby wyjaśnić sobie jakieś zjawisko, które zaszło. Co ciekawe - te wymyślone bajeczki NIGDY nie są pozytywne, zazwyczaj mnie pogrążają, pokazują w złym świetle, dają do zrozumienia, że zawaliłam. Jestem ciekawa, czy tylko ja tam mam, czy może każdy człowiek, kiedy powoli zaczyna mu odbijać palma, tworzy coś takiego. Taką bzdurę, która nie daje mu spokoju. 
No nic...zobaczymy co z tego wyniknie, dzisiaj postaram się coś zdziałać. 

niedziela, 12 maja 2013

If you could turn it on you'd probably see me

Jestem trochę rozdarta. Nie wiem co zrobić z tym co postanowiłam. Chcę zmiany i jestem w stanie podjąć się tego z pełną świadomością ryzyka, ale doszło do mnie wczoraj podczas rozmowy z "wujkiem", że może to nie jest taki wspaniały pomysł. Skoro wiem, że nie wiążę planów na przyszłość z tym miastem i tymi ludźmi, to równie dobrze mogę "wycisnąć ile się da, bo to jest życie i to są wspomnienia - żeby śmiać się płakać trzeba wpierw". Wiem, że coś w tym jest i, że to jest właśnie ta druga strona. Zastanawiam się, czy rzeczywiście nie odłożyć tej totalnej selekcji na przyszłość, na okres kiedy faktycznie będę wybierać ludzi, z którymi będę chciała być bliżej przez długi czas. Zostały mi dwa lata w tym mieście. Mieście pełnym fałszywości, ludzi, którzy emanują nienawiścią i podłością, a także zawiścią i zazdrością. Ciężko o kogoś, kto jest w stanie być szczerym i życzliwym. Boli mnie to, że potrafią się przyznać z taką cholerną łatwością do tego, że wiedzą o swojej fałszywości i robią to z premedytacją, bo tak jest zwyczajnie łatwiej. Oczywiście  w życiu każdego można zauważyć przejawy fałszywości i aktorzenia w mniejszym lub większym stopniu, natomiast są różne uzasadnienia.
Sama swego czasu udawałam, że nie żywię urazy do kogoś, mimo, że szczególnie mnie zranił. Uśmiechałam się i twierdziłam, że jest w porządku i nic się nie stało, a w środku się wypalałam. Jest to pewien rodzaj fałszywości, ale chyba bardziej wobec siebie niżeli drugiej osoby. Wynikało to najprawdopodobniej z lęku przed samotnością. Teraz wiem, że takie zachowania są głupie i bez sensu. Nie warto, zdecydowanie nie warto ukrywać uraz głęboko w środku i nie dawać po sobie poznać, że coś nas boli. Nie wyjdzie się na tym dobrze. Obiecałam sobie, że wszystko będę na bieżąco rozwiązywać. Każdy najmniejszy problem, nawet głupkowaty. Liczę na to, że dzięki temu będzie mi łatwiej i dam do myślenia ludziom, z którymi będę o tym mówić.
Zastanawiam się co jest bardziej rozsądne i przyszłościowe. Może na razie się wstrzymam i ewentualnie zacznę wszystko od początku z nowym rokiem szkolnym. Będę miała więcej czasu do namysłu i przy okazji przekonam się czy jest jakiś potencjał w ludziach, którzy mnie otaczają. Chyba chciałabym żeby jednak był.

czwartek, 9 maja 2013

If you don't try, you will never know

Pobyt w stolicy dał mi do myślenia, czuję, że czeka mnie konkretna zmiana, która może się okazać bolesna, ale wierzę, że wyjdzie prędzej czy później dla mnie na korzyść. Muszę przyznać, że to wszystko mnie przerosło, nie spodziewałam się, że mogę mieć tyle zaległych problemów do rozwiązania. Nagle przychodzi impuls i wiem, że to ten moment, kiedy należy coś zmienić i zacząć od początku. Może to nie jest do końca wymarzony okres, bo czeka mnie jeszcze miesiąc intensywnej nauki i chodzenia do szkoły, więc siłą rzeczy, będę miała codziennie do czynienia z moimi "problemami". Jest to szczególnie niekomfortowe, ale poćwiczę dzięki temu silną wolę i cierpliwość. Mam nadzieję, że dam radę - nie będzie już odwrotu. Jeżeli zdecyduję się na coś tak poważnego, to wiem, że skutki będą nieodwracalne. Muszę podjąć właściwą decyzję. Dokładnie przemyśleć wszystko raz jeszcze. Boję się, natomiast wiem, że tego chcę. 
Czeka mnie samotność - brzmi to śmiesznie i banalnie, ale niestety jest prawdziwe. Obawiam się tego chyba bardziej w podświadomości niż w jakikolwiek inny sposób, ponieważ nie okazuję tego. Wiem i czuję, że nie ma tutaj dla mnie miejsca i nigdy nie było. Nie czuję przynależności, bezpieczeństwa i nawet minimalnej chęci, aby coś z tym zrobić. Desperacko stwierdzę, że przywykłam do tego, jak jest i jak się z tym czuję. Dostałam maksymalny zastrzyk motywacji i energii do tego, by robić wszystko i jeszcze więcej i przyśpieszyć za wszelką cenę opuszczenie tego wypizdówka. Pozbyłam się nieco lęku przed konfrontacją z problemem i przybyło mi egocentryzmu, na szczęście tego zdrowego. Wiem, do czego dążę i będę dążyć do tego za wszelką cenę, nawet po trupach, a póki co skupiam się na eliminacji fałszywości i zbędnych osobników z otoczenia, bez względu na to jak bliscy mi byli. Nie dam się wykorzystać, nie dam kolejnej szansy. Błąd równa się skreśleniem z listy. Jest to smutne, ale koniecznie. Wiem, że wyjdzie mi to na dobre. Wierzę w to. Są osoby, na które mogę liczyć w razie kryzysu, mimo, że daleko, pomogą i wesprą jak nikt inny. Dziękuję im za to serdecznie.  

sobota, 20 kwietnia 2013

I shouldn't say it but I'm starting to think I care

Chyba dojrzałam. Takie mam przynajmniej wrażenie, ale bardzo możliwe, że to złudzenie, jeśli tak, to nie mam pojęcia co się stało i co się we mnie zmieniło, że ludzie, których wcześniej starałam się unikać, stają się mi coraz bliżsi. Dziwna sprawa, naprawdę. Przez kilka lat nawet nie miałam ochoty spoglądać w ich stronę, a teraz? Wspólni znajomi, problemy, zainteresowania, a z tym wiążą się wyjścia i spędzanie razem czasu. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek nadejdzie taki dzień, w którym dwa przeciwieństwa się w końcu dogadają. Co ciekawe - nie dotyczy to jednej osoby, a kilku.  Odnawiają się stare kontakty, które nigdy wcześniej nie były dobre, a już można wyczuć, że relacje rozwiną się z pozytywnym skutkiem. Coś musiało się zmienić albo we mnie, albo w nich. A może dopiero teraz była okazja się tak naprawdę poznać.


Zauważyłam również, że problemy znajomych mnie przytłaczają. Wychodzi często tak, że starając się wyciągnąć kogoś z kłopotu, sama nie zwracam uwagi na swoje. W efekcie jestem w jeszcze większym szambie, niż byłam. To niby dobrze, że pomaga się innym. Stara się doradzić, jakoś wskazać rozwiązanie, inne możliwości, pocieszyć, ale nierzadko zdarza się tak, iż nie widzę tego co dzieje się ze mną. Jak bardzo się zaniedbuję. Nagle budzę się z ręką w nocniku i nie widzę żadnego wyjścia z sytuacji. Czas skupić się na sobie, mimo tego, że pewnie po raz kolejny moja reputacja osiągnie status "zimnej suki". Zawsze kiedy próbuję naprawić coś w swoim życiu, kiedy jestem w krytycznym położeniu i koniecznie muszę jakoś temu zaradzić, wszyscy mają do mnie jakieś sprawy. Nie można odmówić, bo zostanie się skończoną egoistką bez serca. No cóż. Jeśli już jestem taką zapatrzoną w siebie zimną suką, to mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że przyjaciele by tak nie stwierdzili, ewentualnie nadszedłby czas, kiedy rolę się odwracają i to ja potrzebuję koła ratunkowego. No, ale przecież, skoro jestem taka wspaniała i zawsze doradzam, to sama sobie dam radę, czyż nie?